powrótMagdalena Duchińska ps. "Lady"

Była sanitariuszką szpitala polowego „Blaszanka” przy ul. Przemysłowej 19/21. 

Od 1937 r. mieszkała z rodzicami, siostrą Martą i bratem Wiesławem przy ul. Przemysłowej 27. Rodzeństwo było zaangażowane w konspirację – brat był żołnierzem, obie siostry – po kursie sanitarnym. Marta równiez była sanitariuszką w "Blaszance".

ur. 1925, zm. 2012

Fragment rozmowy z Magdaleną Duchińską z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego (28 września 2010 r.):

Gdy wybuchło Powstanie „zaczęłyśmy się rozglądać, gdzie pójść.  Utworzyli punkt opatrunkowy na ulicy Przemysłowej, chyba to jest pod 19, „Blaszanka”. Była fabryka na tej samej ulicy (…) Na miejscu się pracowało jako sanitariuszka, salowa, wszystko się robiło przecież w tym punkcie opatrunkowym. Chyba ze dwa razy przenosiliśmy się, rannych po gruzach wtedy [nosiłyśmy] pamiętam, że na Czerniakowską, ale który to był numer, to nie wiem. Wtedy nawet uczestniczyłam przy operacjach, przy amputacji nogi jednego żołnierza powyżej kolana, [zresztą] umarł w czasie operacji. Koleżanka, która jeszcze żyje, była zawsze przy operacjach, bo w czasie okupacji były kursy, czyli taki uniwersytet cichy, właśnie [tam studiowała] medycynę, ona już miała ileś lat medycyny, bo ona z 1920 roku chyba była, o ile pamiętam. Była cały czas przy operacjach, a ja byłam tak przypadkowo, bo człowiek się uczył niby tego, a tak to jako sanitariuszka przy operacjach rzadko kiedy [byłam]. (…)

Z torbą [chodziłam] do rannych. Nawet kiedyś leżał między Łazienkowską, bo był parkan, zza parkanu nawet widać było Niemców, jak są na stadionie [dzisiejszej] Legii […]. Tak że był ranny, chciałam po niego iść, w rowie takim leżał, żołnierze mi nie pozwolili. (…)

Należałam do odważnych i wiedziałam, że Niemcy lubią odważnych, że nie lubią tchórzy, nie można uciekać, bo jak się ucieka, to strzelają. Pamiętam, kiedyś byliśmy na Marszałkowskiej z całą rodziną − ojciec, mama u siostry ojca, Marszałkowska 9. Stamtąd wracaliśmy, a tu patrol niemiecki, trzech, czterech żołnierzy, mama: „Ojej, Wiesiu – na brata – uciekaj na drugą stronę”. Mówię: „Nie Wiesiu, weź mnie pod rękę”, szybko przez grupę Niemców przeszliśmy. Może się chwalę, ale byłam po prostu odważna. (…)

Lekarze prowadzili kurs dla sanitariuszek. W Powstaniu nie zdążyłyśmy wrócić na spotkanie z koleżankami, z którymi się uczyłyśmy razem, tylko potem po prostu poszłyśmy do punktu opatrunkowego. Doktór Załęski był głównym takim, co organizował szpital. Miał syna też, syn pracował, zapomniałam, jakie miał imię. Potem był doktór Zarzycki, który operował i później, chyba już jak Starówka padła, to ze Starówki przyszedł do nas doktór Przyżycki. (…)

Było kilka razy przenoszone. Raz było na Czerniakowskiej, nie pamiętam, jaki to był numer, razem szłam z lekarzem Januszem… nie pamiętam, jak się nazywał. Był niewypał armatni z armat kolejowych, tak to się chyba nazywało, on zmierzył pocisk. Niewypał jak upadł na Czerniakowskiej, to właśnie w tym momencie, jak myśmy przenosili rannych dalej na Czerniakowską róg Górnośląskiej, były niemieckie składy kartofli, to znaczy kartofli nie było, bo to był sierpień, to jeszcze nie było kartofli. To było puste, była słoma i na słomie myśmy kładli rannych. Jak szliśmy na Czerniakowskiej, to potem już tylko jakiś sprzęt nieśliśmy, już ranni byli przeniesieni. Doktór Załęski zmierzył i niewypał miał długości metra i grubości pół metra. Taki pocisk, który nie wybuchł, tylko sobie klapnął, a dom parterowy się rozleciał z podmuchu. Potem było właśnie coraz gorzej już wtedy, jak myśmy przenosili, i tam, gdzie były składy kartofli, byłam do końca Powstania. Jak jest Górnośląska, to w tym miejscu były składy kartofli i leżeli ranni. Teraz stoi piętrowiec i są trawniki na rogu Górnośląskiej i Czerniakowskiej. Vis á vis jest kościół też Matki Boskiej Częstochowskiej, jakoby ten z Łazienkowskiej, ale tylko na rogu Zagórnej stoi i wejście właściwie jest od Czerniakowskiej. (…)