powrótKazimierz Kąkol ps. "Koch"

Kazimierz Kąkol ps. "Koch"
W szpitalu polowym Batalionu „Wigry” przy ulicy Hożej 56. W środku Kazimierz Kąkol ps. "Koch".
fot. MPW

Pacjent szpitala polowego Batalionu „Wigry” przy ulicy Hożej 56.

Podporucznik, Batalion "Wigry", 2 Kompania "Czesław".

ur. 1920

 

 

 

Fragment wywiadu z Archiwum Historii Mówionej MPW:

(...) Próba przebicia ze Starego Miasta do Śródmieścia, oczekiwanie na godzinę natarcia odbywało się w sieni budynku, w którym teraz jest siedziba Warszawskiego Związku Kombatantów, na placu Krasińskich, tam, gdzie pomnik powstańczy. Tam leżeliśmy w sieni i czekaliśmy na natarcie. Jak się podnieśliśmy, żeby pójść na rejon rozpoczęcia uderzenia, to się okazało, że nie przejdziemy, jak nie będziemy kolbami bili tych, którzy nie chcą nas puścić. Tłumaczenie nie pomagało: „Jeżeli nas nie przepuścicie, to nigdzie się nie dostaniecie. Przecież my mamy wam drogę otworzyć. Ludzie kochani!”. „Nie, nie, nie!” Ale po paru godzinach przedostaliśmy się, jeszcze można było odsapnąć trochę i hasło do natarcia, skoczyliśmy. Przy czym tam zostałem ranny, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, coś mnie ugryzło, potem zobaczyłem, że krew pociekła, ale zaschła, to wszystko jest w porządku. 

Sytuacja wyglądała tak, że natarcie się załamało, z tym wyjątkiem, że kilkunastu żołnierzy „Zośki” przesiedziało przez resztę nocy i przez cały dzień w podziemiach kościoła i jak przyszła noc następna to wyszli i rozmawiając po niemiecku przedostali się na drugą stronę. [Normalnie] kilkanaście minut się idzie ten odcinek, a tu się szło parę godzin. Wyleźliśmy zbrukani rozmaicie. Mnie przytargała sanitariuszka z naszego batalionu, malutka, chudziutka i jakoś na niej się opierałem. 

Z gówien jak nas wytargali na górę, to do szpitala na Powiśle się przedostaliśmy i tam umyli, wypaprosili, wszystko było dobrze, tylko porozumieć się nie bardzo było można. Leżałem pod oknem ogromnym i mówiłem: „Nie, tu nie będę leżał. Tu macie szyby, szyby będą nas zabijały. Ludzie kochani, zastanówcie się, na jakim świecie wy żyjecie!”. Słychać samoloty, nalot się zaczyna, to ja bryk z łóżka swojego na korytarz. „O, mówili, że chłopcy ze Starego Miasta to odważni są, a my tutaj…” A tu – bum! Wracam do swojego pokoju i szyba w miejscu, w którym była moja głowa, wbiła się w łóżko i sterczy... I mówię: „Patrzcie, żeby nie to, że się bałem i uciekłem, to mielibyście jeszcze więcej do tego, żeby kogoś pochować”. (...)

Odnaleźli nas wigierczycy, szpital wigierski został otworzony na Hożej, gdzie jest pogotowie, leżeliśmy tam cały czas pod opieką doktora Grabowskiego. Czekaliśmy na to, kiedy spadnie nam [coś] na głowę... W gruncie rzeczy mnie doprowadzono już do stanu normalnego, tylko, jak powiadam, doradzono inną taktykę: „Nie, nie zawracaj głowy. W razie czego będziesz Niemców oszukiwał”. Jazda do szpitala. Rano się znajdujemy w sytuacji, która się wydaje dosyć dziwna, jakieś krzaki [widzimy]… Okazało się, że to nie krzaki, tylko mieszkańcy Łodzi dowiedzieli się, że wiozą powstańców i stali szeregami przy [drodze, którą] jechaliśmy, czapki z głowy pozdejmowane… Byliśmy skazani na to, żeby nas załatwić w Łodzi, ale się tak nie stało. (...)

Zobacz zdjęcia: