powrótJanina Gutowska ps. "Dora"

fot. Autor nieznany, Muzeum Powstania Warszawskiego
Łączniczka. Zgrupowanie Żaglowiec, Obwód Żywiciel.
Sanitariuszka szpitala polowego nr 104 A przy ul. Śmiałej 43.
Nazwisko konspiracyjne: Czajkowska
Nazwisko po mężu: Różecka.
ur. 1922
Fragment wywiadu z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego:
(…)
Szpital, jak został założony, to mieliśmy agregat. Światła już nie było. Z wodą było też bardzo ciężko, ale że to były ogrody i prawie w każdym ogrodzie była studnia, więc jako tako było z wodą. Wyprawy były po kartofle, bo to przecież była wojna, więc mniej było kwiatków, a więcej raczej warzyw i jarzyn. Wyprawy były po [warzywa] do gotowania w szpitalu.
Czy gros to byli ranni żołnierze, powstańcy, czy to była ludność cywilna?
Powstańcy, a potem zaczęła już być ludność cywilna, dlatego że zaczął się bardzo duży ostrzał Żoliborza. Najgorzej to… Popularnie to się nazywało szafy czy krowy. Były straszne, dlatego że normalnie jak jest postrzał z karabinu, to jest wlot, wylot, czy ewentualnie wlot, to można wyjąć, operować; rana była względnie czysta. A po krowach – to się rozpylało i na przykład jak ktoś dostał w plecy, pośladki, to na całym ciele były [odpryski] jak łebki od zapałek, jak gdyby siarka, tak że tego nie można było wyciągnąć, zdjąć, bo z całą skórą trzeba byłoby ściągnąć. To ropiało i [ludzie] bardzo się męczyli. Tam gdzie kino Wisła jest w tej chwili, dom runął zupełnie i było bardzo dużo rannych cywilów, tak że przyjmowaliśmy już i tutaj – bo jeszcze był szpital na Czarneckiego. Odbywały się u nas operacje, na przykład była operacja Niemca. Proszę sobie wyobrazić, że Niemiec zwariowany, dwa metry przeszło chłopisko, pewnie przeszło sto kilo wagi, wsiadł na rower na Mokotowie – jak potem mówił – i jechał na Bielany do dentysty. W czasie Powstania. (…)
W każdym razie dojechał na plac Wilsona. Jak tam chłopaki zobaczyli Niemca na rowerze, to dawaj do niego strzelać. Miał chłopina o tyle szczęście, że nie wszystkie strzały były celne. W każdym razie trochę go poharatali, ale jak to nasi chłopcy: prędko na nosze i do szpitala. Pierwsze słowa były: „Czy będzie żył?”. Najpierw strzelali, a potem się pytali czy będzie żył, ale to zrozumiałe. Był przerażony ten Niemiec, bał się, że go dobiją. Pan doktor „Raczek”, taki miał pseudonim, Ludwik Zaturski pseudonim „Raczek”, tłumaczył mu, że my nikogo nie zabijamy. Będzie operacja, będą opatrunki i będzie u nas leżał, z naszymi rannymi w szpitalu. Nie chciał po prostu wierzyć w to. Miał postrzał w nogę, nogę miał na wyciągu i z ręką też miał historię, rękę też miał jakiś czas na wyciągu. Na początku odmawiał jedzenia, że nie chce zabierać powstańcom, ale doktor mu wytłumaczył, że niech głowy nie zawraca, bo przecież umrze nam nie z ran, tylko z głodu. Ale na przykład jak ksiądz przynosił papierosy, to nie chciał palić, żeby nie zabierać chłopcom papierosów. Dlaczego to mówię: bo to jest bardzo ważne w końcowej fazie. Został ranny chłopak, którego przyniesiono, pseudonim „Karol”, z AL-u. Oni byli koło Instytutu Chemicznego. Przynieśli go. Postrzał w nogę, właściwie wyjęty pocisk, wyglądało na to, że za dwa, trzy dni wszystko będzie dobrze i zagoi się. Tymczasem za dwa dni nie miał czucia w nodze, zaczęły mu drętwieć palce u nogi i lekarzom bardzo się to nie podobało. Przerwana tętnica tylna. Zgorzel. Decyzja – amputacja nogi. Decyduje się, przyszedł ktoś od nich z dowództwa. Trudno, to go uratuje – bo brak czucia i zgorzel posuwa się do góry. Potrzebna krew. Teraz jak się daje krew, to Rh ujemne, a Rh dodatnie, a grupa B, a grupa A. A wtedy sprawdzili u niego: grupa zero, doktor powiedział: „Ja daję krew”. Doktor „Raczek”. „Ja daję krew”. Grupa zerowa. Nie było żadnego konfliktu, operacja, amputacja. Asystowałam przy tej operacji, zresztą przy wszystkich operacjach asystowałam. To jest niesamowite, tyle miałam siły.
Był znieczulony?
Tak, narkozę miał. Dwóch lekarzy operowało, doktor „Szulc” i doktor „Raczek”, a ja trzymałam tę nogę. To jest niesamowite zupełnie, bo trzymałam tę nogę. Najpierw jest przecinanie skóry, potem mięśni, a potem piłowanie. […] Parę razy dostałam mocnego kopniaka od pana doktora, który widział, że już dość jestem chwiejna, a że to wojskowy, to zaraz: „»Dora«, przestań się wygłupiać!”. Kopnął mnie, więc otrzeźwiałam jakoś. W pewnym momencie zostałam z tą nogą. Dopiero powiedział: „Wynoś się już!”. To straszne. Rannych wynosiłam, zabitych nosiłam. To nie jest tak straszne, jak zostanie z tą nogą. Wzięłam nogę, wycofałam się – w piwnicy się odbywała operacja – na korytarzyk mały. Tam spotkałam kolegę, też medyka, ale on kończył już medycynę, więc uważał, że już jest pan doktor. Mówię: „Janek, weź te nogę!”. Powiedział: „Ty jesteś pielęgniarka, ja jestem lekarz, to mnie nie interesuje”. Więc prędko tę nogę szmyrgnęłam w ogródku, potem rano poszłam i zakopałam, bo przecież to wygląda niesamowicie. „Karol” szczęśliwie… Uratowała go ta amputacja. (…)